Drzewo

0%

Lepkie
ze wszystkich stron ocieka spojrzeniami
pustymi, obojętnymi i nie skierowanymi na nie wysyłanymi
z okien autobusów z ulicy chodnika okien
po co stoi jeszcze po co w ogóle stanęło tutaj
samotnie ponuro wznosi ku niebu rozcapierzone ramiona
prosząc o deszcz pokarm jest głodne i nie miało nic w ustach
od miesiąca
każdy może je opluć skopać pociąć moczem
psim jest oblane doszczętnie przesiąknięte zapachem
ulicy przy której jest na wolności uwięzione już chyba
na zawsze
nic mu nie pozostało musi być obojętne niby
nieżywe więc nic już nie mówi kiedy przechodzą ludzie już
nie szepcze już tylko 
się modli wiecznie się modli w każdej sekundzie do swojego
boga i klęczy choć przecież stoi może jedynie się modlić drzewo

dla ozdoby

Korektor

0%

purpurowe niebo, purpurowe
dłonie, którymi ślamazarnie,
z językiem przyklejonym do wargi,
zacieram wszelkie ślady swojej obecności

korektorem, to zajmuje dużo czasu bowiem
pędzelek jest niezwykle mały

zamalowuję stare fotografie, imiona,
nie donoszone ciąże i ślady krwi
na schodach

w dalszej kolejności zamaluję
drogę, która do mnie wiedzie
zamaluję słowa nigdy niewypowiedziane
zamaluję wszystkie ukradkiem czynione
aluzje do ludzkich ubiorów, zachowań i uczuć
zamaluję lustro, które bez mojej zgody
bezczelnie i bezprawnie co dzień
mnie odbija

zamaluję, a potem z równym zaangażowaniem
będę warstwę po warstwie
zdrapywać

Moja prawa biała ręka

0%

Dzień i noc szaleńczo
Ścieram się o ciebie
trzymając głowę za włosy prawą białą ręką
Lewa biała ręka też nie pozostaje
dłużna
Palce, paznokcie, skóra
złamane, wyrwane, zdarte

stłamszone

Na śniegu

0%

A na mnie zostały tylko puste
miejsca po twoich spojrzeniach
spadł śnieg i teraz już nie widzę
tego co depczę
idę po prostu przed siebie i
ta noc pachnie a ja
wciągam powietrze do płuc
głęboko bo 
może ty jesteś nocą

chciałbym cię mieć przy sobie
w tym lesie
zima zastawiła na mnie potrzaski
grzęznę co kroku

lepiej umierać kiedy na mnie patrzysz
(miałaś tu przyjść)

znowu nie przyszłaś
powiał wiatr i z koron drzew spadła
lawina

masz czarne włosy
dostrzegę cię pierwszy

(na śniegu)

I-Cing

0%

a kiedy dowiedziałem się,
że nigdy nie będziemy razem
tuliłem do piersi
ten portret

który malowałaś
dla mnie

chmury zaczęły zbierać się
w górze
piorun uderzył

niebo westchnęło

krople zmyły jasne
pastelowe barwy
krople zmyły
Twój podpis
rozpuściły papier

a potem
bezszelestnie

przemieniły mnie
w strumień

teraz czekam aż
wejdziesz i 
obmyjesz w nim

włosy

Papieros

0%

ja jestem jeden z dwudziestu
skrzętnie zamkniętych w papierowym pudełku
owiniętym folią szczelnie,
tak szczelnie, że kiedy ją zrywasz
zdejmujesz skalp

tych dziewiętnastu pozostałych
nienawidzę

potem mnie chwytasz palcami
wyciągasz powoli dostojnie
(bo jesteś dostojna)
a kiedy mnie wkładasz do ust to
podnieca podnieca

płonę
z każdym twoim wdechem jest mnie coraz mniej
bo choć wdzieram się w ciebie
to znikam

żar mnie pochłania i
póki chcesz mnie zachować w sobie
póty się w tobie
kłębię
trujący
przepełniający

a zaraz potem
wydmuchnięty
wypalony
zgnieciony
zgaszony

wypluty

Zabiłem żmiję

0%

Zabiłem żmiję i

mam ząb żmii na ramieniu
skórę żmii na plecach
jad żmii na języku

oczy żmii
w dłoniach
ściskam kurczowo

w żołądku mi ciąży
nieprzyjemnie
wielkie jajo żmii,
które pielęgnuję
i czekam na wylęg
cierpliwie

poród zawsze boli
a ja zapomniałem,
że zabijając samicę
nie stanę się matką

więc piję ocet łapczywie
zatruję w zarodku
te małe węże, które
kiedy się wylęgną
zjedzą mnie od środka
i aby ujrzeć światło
przegryzą mi skórę
i złamią kręgosłup

Pozwól mi

0%

pozwól mi patrzeć z sufitu
jak pijesz herbatę w plastikowym kubku i
pozwól mi patrzeć jak palisz
już któregośtam papierosa
wystarczy mi kiedy
się przemykam gdzieś za
twoim cieniem czarnym i łowię
małe drobinki twojego zapachu w
nozdrza

tak chciałbym umrzeć czując ciebie

Martwy

0%

Przy całkiem już zjedzonym stole
W całkiem zjedzonym już pokoju
Siedzę, i ja zjedzony przecież jestem
Martwy
Zupełnie
Martwy, a jednak widzę jak
Mój cień tańczy flamenco ze ścianą
Tak pięknie
Tak trupie
jest światło w pokoju (zjedzonym)
Cień jest zwinniejszy od ściany
i ode mnie
bo przecież martwy jestem
tak zupełnie już zjedzony
Lecz ściana także zjedzona jest
nienajlepszą partnerką do tańca
Choć tak bardzo by chciała
Tak bardzo się stara
A Cień wyrzuca ręce w górę
Cień strzela obcasami i wiruje wokół
niej
tak bardzo
Ja siedzę już dawno martwy jestem
I póki miałem siłę i chociaż trochę
żywy byłem
to dotrzymywałem mu kroku i ja 
tak zjedzony

Kiedy Spałaś

0%

A kiedy spałaś
rozciąłem ci skórę
I zasadziłem w tobie drzewa
Myślałem –
– zamieszkam w tym lesie
A kiedy spałaś
długo cię całowałem
usta i włosy pachniały dymem
pachniały plastikiem
pachniały szkłem
tak strasznie chciałem
zmyć z ciebie ten zapach
więc 
Kiedy spałaś
ja na balkonie chwytałem krople deszczu
spłynęły mi między palcami a te 
które pod paznokciami
drżących dłoni niosłem do ciebie
wyschły w pół drogi
Kiedy spałaś
płakałem nad tobą
zatrutymi łzami

drzewa umarły