Sen i wstyd

0%

Malownicze pasma górskie Kaszmiru, obejmujące południowo-wschodnią część Karakorum, zachodnią część Himalajów, a także doliny rzek Indus i Czenab, rozciągają się na granicy między Indiami a Pakistanem. W XX wieku oba państwa stoczyły ze sobą aż trzy wojny o prawo własności do tej nieskażonej cywilizacją krainy. Jednak ani gorące polityczne spory, ani zbrojne walki toczone wzdłuż mniej lub bardziej arbitralnie wyznaczonych linii demarkacyjnych, nie zdołały na szczęście skłonić do emigracji wielu joginów i ascetów zamieszkujących kaszmirskie szczyty i doliny. Bodaj najsłynniejszym spośród nich był Gopi Krishna, zmarły w 1984 roku indyjski mistyk i pisarz, autor książki „Kundalini”, która stała się swego czasu biblią licznych zachodnich poszukiwaczy oświecenia i orientalnej mądrości.
W wieku 34 lat Gopi Krishna doświadczył fundamentalnego, transformacyjnego przeżycia, w czasie którego poczuł, że traci indywidualność, łączy się w jedno ze świetlistą, wszechobejmującą świadomością, uwalnia się całkowicie od wszelkich zmysłowych wrażeń i emocji, a finalnie staje się wielkim, niepodzielnym morzem światła i szczęścia. Towarzyszyły temu wszystkiemu – czy raczej poprzedzały to wszystko – także szczególne wrażenia w ciele, a dokładniej przemożne odczucie przebudzenia splecionego u nasady kręgosłupa węża, który, wznosząc się, otwierał następujące po sobie ośrodki energetyczne (lędźwia, pępek, klatka piersiowa, gardło, czubek głowy), w jogicznej anatomii subtelnej określane mianem czakramów.
Odtąd wszelkie bolączki trapiące zwykłych ludzi były Gopi Krishnie dalekie i obce. Z chwilą, kiedy wąż w pełni się wyprostował, osiągnął on bowiem samadhi – stan pełnej wolności, czystego umysłu, doskonałej integracji z najwyższą naturą kosmicznej jaźni.
A przynajmniej tak właśnie – z pełnym przekonaniem – twierdził.

2.

Późną wiosną 1952 roku James Hillman – zmarły przed dwoma laty wybitny amerykański psycholog, twórca psychologii archetypowej – już od kilku miesięcy przebywał w Kaszmirze. Był wtedy niespełna 25-letnim absolwentem filozofii, podróżującym wraz z żoną po Europie i Azji, usilnie próbującym rozpocząć karierę prozaika. Codziennie rano siadał przed maszyną do pisania i mozolnie rozbudowywał fabułę swojej pierwszej, rodzącej się w sporych bólach – i ostatecznie nigdy nie narodzonej – powieści. Pozostały czas wypełniały mu górskie wędrówki, lektury oraz rozmowy z okolicznymi mieszkańcami. To właśnie od jednego z nich – prostego, kaszmirskiego pasterza – usłyszał, że całkiem niedaleko mieszka wielki, oświecony jogin o imieniu Gopi Krishna.
O szczególnym przebiegu tej wizyty Hillman wypowiedział się po raz pierwszy w „psychologicznym komentarzu” do pierwszego amerykańskiego wydania „Kundalini” (1967 r.). Pojawia się w nim rzucona mimochodem uwaga, że po spotkaniu z Krishną przydarzyły się Hillmanowi „jedno lub dwa niezwykłe doświadczenia”, kiedy przebywał wysoko w górach. Jakie to były jednak doświadczenia i co tak naprawdę miał na myśli, pisząc, że indyjskiego jogina uważa za jedną z najbardziej znaczących postaci w swoim życiu, za kogoś, kto „inicjował go w rzeczywistość psychologiczną, którą dopiero później zaczął rozumieć i opisywać” – tego można się było dowiedzieć dopiero pół wieku później. Z monumentalnej, opublikowanej na razie w formie audiobooka (premiera książkowa przewidziana jest na maj 2013), biografii Hillmana, „The Life and Ideas of James Hillman”, pióra Dicka Russella. Przez pięćdziesiąt lat bowiem Hillman nie opowiedział nikomu o tym, co mu się po spotkaniu z Gopi Krishną przydarzyło.

3.

– Wysoko w górach dzieją się niezwykłe rzeczy. Kto chce doświadczyć oświecenia, musi wybrać się na dalekie szczyty – powiedzieć miał Gopi Krishna Hillmanowi, który, jak sam przyznawał, miał do tego rodzaju profecji stosunek zdecydowanie nieufny i sceptyczny. Kilka dni potem wyruszył jednak w samotną górską wyprawę. W jej trakcie miał sen, który dogłębnie nim wstrząsnął, a którego treść wyjawił dopiero swojemu biografowi. Nie zdecydował się na to wcześniej ponieważ – jak tłumaczył – było mu po prostu wstyd.

4.

Spodziewał się bowiem co najmniej równie spektakularnego doświadczenia, jak przebudzenie węża kundalini opisywane przez Gopi Krishnę. Jakiejś erupcji światła, otwarcia czakramów, połączenia z kosmosem, wszechogarniającej przejrzystości. Tymczasem – zamiast tych wszystkich ekscesów i transcendencji, w jego śnie pojawił się bardzo realistyczny obraz: jego matka i babcia, leżące razem w łóżku.
Nic poza tym.
Ten sen – który był wówczas dla Hillmana źródłem upokorzenia i dławiącego wstydu, bo sprowadzał go z wyżyn duchowego uniesienia wprost na ziemię – stał się, jak sam o tym pisał i mówił, właśnie centralną inicjacją w rzeczywistość psychologiczną. W rzeczywistość błędu, niemożności przekroczenia uwarunkowań, niemożności osiągnięcia transcendencji… Ten sen – oraz idący wraz ze snem wstyd, motor napędowy ogromnego wysiłku zrozumienia co właściwie kryje się w tym obrazie, co kryje się w kontekście, w jakim obraz się zjawia – odsłonił przed Hillmanem rzeczywistość ludzkiej psychiki, która jest znacznie bardziej złożona, znacznie bardziej ciemna, znacznie bardziej splątana, aniżeli ekstatyczna rzeczywistość „kosmicznego ducha”. Można więc śmiało powiedzieć, że to właśnie dzięki temu sennemu obrazowi, dzięki kontrastowi jaki wywołał – pomiędzy oświeceniem a nieprzezwyciężalnym uwikłaniem w doczesność – powstała psychologia archetypowa. Ta frapująca dyscyplina rozciągająca się gdzieś pomiędzy literaturą, a filozofią, biorąca za swój główny przedmiot zainteresowania depresję, zdradę, kryzys, samobójstwo, chorobę, ułomność, brzydotę, załamanie, patologię, rozbicie czy bezradność – i odnajdująca w tych doświadczeniach głębię, sens, a nawet piękno. Wskazująca, że bez nich stajemy się bezdusznymi psychopatami – wspinającymi się na szczyt po ekstatyczne przeżycia, ale ślepymi na wielowymiarowość ludzkich losów, niezdolnymi do empatii, okrutnymi, maniakalnie jednostronnymi…
Gdyby nie ten sen, gdyby nie wstyd, Hillman prawdopodobnie nigdy nie doceniłby słów Wallace’a Stevensa, które stały się mottem całej jego niezwykłej psychologicznej i filozoficznej twórczości. Słów, które brzmią: „Droga przez świat jest znacznie trudniejsza niż droga ponad światem”.